Kilka, a nawet kilkanaście lat narzeczeństwa, spotkania tylko w towarzystwie przyzwoitki, zwracanie się do siebie „per pan” i „per pani”… Jak wyglądały zaloty w międzywojennym Krakowie?
W czasach międzywojennych niezamężne kobiety nie miały lekko – nie do pomyślenia było wychodzenie samej na miasto czy na potańcówki. Te dziewczyny, które pracowały daleko od domu, musiały bardzo uważać na swoją opinię – kobiety mieszkające same, bez rodziny, były pod nieustannym nadzorem ciekawskich i plotkarzy. Spacer z kolegą sam na sam był niedopuszczalny i wywoływał zgorszenie – nawet jeśli chodziło o wspólne zwiedzanie Muzeum Narodowego czy domu Matejki. Jeszcze bardziej karygodna była wizyta w garsonierze młodego kawalera, bez towarzystwa matki czy babki. Jeśli odwiedziny u kolegi zostały zauważone przez osobę trzecią, dziewczyna była narażona na nieprzyjemności, oszczerstwa i „zepsucie opinii”. Spora część panien z dobrych domów, żyjących z rodziną nie miała wiele okazji na samotne i swobodne poznawanie mężczyzn. Pozostawał więc oficjalny i bardzo sformalizowany rytuał zalotów. Dla płci męskiej reguły były luźniejsze niż dla kobiet – młodzi mężczyźni powszechnie korzystali z usług pań do towarzystwa, co pośrednio było społecznie akceptowalne.
Starania młodych kawalerów o względy panien były długie, kosztowne i czasochłonne. Oczywiście nie było mowy o spotykaniu potencjalnej wybranki sam na sam – konkurent musiał najpierw zadbać o stanie się przyjacielem domu, a następnie zostać przedstawiony młodej panience. Pierwsza wizyta w domu panny obwarowana była pewnym ceremoniałem – młodzian obowiązkowo musiał stawić się w garniturze, rękawiczkach, kapeluszu i krawacie. Rozmawiać należało na tematy ogólne i miłe, a samo pierwsze spotkanie powinno zająć nie więcej niż pół godziny. W tym czasie należało konwersować swobodnie z rodzicami panny, a jej samej nie poświęcać zbyt wiele uwagi. Ba, przy pierwszej wizycie panny nie powinno być nawet w salonie!
Jeśli kandydat otrzymał wiadomość o przychylności rodziny, następne spotkania mogły się już odbyć w obecności wybranki i… całej reszty familii. Kolejnym etapem tych formalnych spotkań były oświadczyny, a następnie długi okres narzeczeństwa. W tym czasie młodzi mogli się spotykać, ale tylko w towarzystwie matki lub przyzwoitki, która zawsze przebywała w tym samym pokoju.
Oczywiście ogólne zasady i hipokryzję tych czasów krytykowano już w samym 20-leciu międzywojennym – podręczniki swoje, a młodzi swoje. Jak wspomina Konstancja Hojnacka:
„Okresu poprzedzającego sam ślub nie poruszam, gdyż wobec znanej swobody towarzyskiej młodego pokolenia wiemy, jak łatwo o zawarcie znajomości przy wspólnych studiach, w pracy społecznej i biurowej lub w życiu sportowym. Jest to zapewne lepsza forma obcowania młodych, gdyż daje możność poznawania się w życiu codziennym, w warunkach zwykłych, a nie poprzestawania na stosunkach wyłącznie towarzyskich, jak to dawniej bywało”. W czasach międzywojennych reguły życia społecznego zaczynały się powoli zmieniać – kobiety coraz częściej studiowały i podejmowały pracę poza domem, nie mieszkając z rodziną. To dawało więcej okazji do swobodnych kontaktów pomiędzy młodymi dziewczętami i chłopcami, nieobwarowanych surowymi, ale nieco archaicznymi regułami towarzyskimi. Jak widać, pod wieloma względami dwudziestolecie międzywojenne w Polsce było momentem burzliwych przemian obyczajowych i społecznych.