Kończymy nasze literackie peregrynacje i przegląd lektur obowiązkowych dla poznania kultury poszczególnych krajów. Ostatnie przystanki na trasie tej podróży zaplanowaliśmy w krajach najbardziej oddalonych od naszego europejskiego kręgu kulturowego, a co za tym idzie – „typowego” dla nas sposobu odczuwania i poznawania świata. Czy literatura wyrosła na kanwie zupełnie innych tradycji, religii i doświadczeń historycznych także jest „inna”? Czy raczej przeważają w niej wątki i wartości uniwersalne? Przekonajmy się!
Orhan Pamuk i Elif Safak to pisarze, którzy zdobyli na zachodzie Europy ogromną popularność, zwracając przy okazji uwagę na literackie dokonania Turcji. Beletrystyka nie stroniąca od tematów poważnych, okraszona jednak nutką orientu, pysznych scenerii i dramatów w stylu wieloodcinkowych seriali telewizyjnych, szturmem zdobyła listy bestsellerów, na długo przed tym, jak wspomniany Pamuk umocnił swoją hegemonię w Turcji poprzez Literacką Nagrodę Nobla. Zaczytując się w takich jego „hitach” jak „Nazywam się czerwień”, „Śnieg” czy „Muzeum niewinności”, nie zapominajmy jednak, że turecka literatura nie samym Pamukiem stoi! Spora ilość znakomitych pisarzy z tego kraju dopiero niedawno doczekała się tłumaczenia swoich dzieł na języki obce – w tym także polski. Z pewnością warto było poczekać na takie pozycje jak „Instytut regulacji zegarów” nieżyjącego już Ahmeta Hamdi Tanpirana, czy „Młodych Turków” Morisa Farhi. Pierwsza, uważana jest za jedną z najwybitniejszych tureckich powieści XX wieku. Druga – pisana z perspektywy stambulczyka będącego przedstawicielem mniejszości etnicznej, jest przesiąknięta duchem współczesnej Turcji, w której zderzają się radykalnie przeciwstawne sobie światy bogactwa i biedy. Na osobną uwagę zasługują pisarze wywodzący się z – bardzo licznej - tureckiej diaspory w Niemczech. Ich konserwatywna postawa i tradycyjny, wywodzący się z islamu patriarchalny system wartości jest często zupełnym przeciwieństwem otwartości współczesnego tureckiego społeczeństwa. Niekiedy sami snują oni refleksje na ten temat – jak bohaterka powieści „Leyla” Feridun Zaimoglu.
Indie to kolejny przystanek naszej podróży, a zarazem… twardy orzech do zgryzienia dla wszystkich miłośników łatwych klasyfikacji. Szufladka, do której moglibyśmy wygodnie włożyć dzieła „indyjskich” pisarzy z pewnością ich nie pomieści. Dlaczego? Powiedzmy sobie wprost – nie ma czegoś takiego jak literatura indyjska! Ludność, która zamieszkiwała i zamieszkuje tereny w granicach geograficznych współczesnych Indii, przez wieki tworzyła swoją kulturę w tak wielu różnych językach i narzeczach, że dziś nie możemy określić literackiego oblicza tego kraju inaczej niż właśnie poprzez jego pluralizm. Powstałe przed naszą erą i często uznawane za objawione religijne teksty literatury staroindyjskiej pisane były głównie w języku wedyjskim i sanskrycie, ale także w pali i różnych „prakrytach”. Mająca z kolei świeckie oblicze literatura nowoindyjska była tworzona w języku bengalskim, tamilskim, malajalam, marathi, assamskim, orija i urdu, ale także – w języku „kolonizatorów” - perskim i angielskim. Brzmi to wszystko bardzo egzotycznie i z perspektywy globalizacji mogłoby się wydawać, że swoją literaturę Hindusi tworzyli dawno, dawno temu… Tak jednak nie jest. Piszący w języku bengalskim Rabindranatha Tagore („Noc ziszczenia”, „Głodne kamienie”) – indyjski prozaik, artysta, filozof i pedagog – tworzył w wieku XX. Był on pierwszym Hindusem, a zarazem pierwszym Azjatą, który dostał Literacką Nagrodę Nobla! Głębokiej identyfikacji z kulturą i historią Indii, nie można także odmówić piszącemu w języku angielskim Salmanowi Rushdie. Jest on, z pewnością, najbardziej znanym współcześnie pisarzem pochodzenia hinduskiego. Głównie za sprawą podejmującej tematykę początków islamu książki „Szatańskie wersety”, która spotkała się z ogromną wrogością w krajach muzułmańskich. Książki Rushdiego płonęły tam na stosach, a po oficjalnym ogłoszeniu fatwy pisarz wciąż musi się ukrywać…
Mnogość językowych narzeczy nieodparcie kojarzy się nam także z Chinami. Ciekawe więc, że liczącej ponad 2,5 tysiąca lat chińskiej tradycji literackiej – w przeciwieństwie do hinduskiej – bynajmniej nie cechuje językowy pluralizm. Ustabilizowane politycznie pod rządami kolejnych dynastii cesarzy, Chiny rozwijały swoją kulturę (w tym pismo i literaturę) niezależnie od światowych perturbacji. Wywarła ona wprawdzie wpływ na kulturę krajów sąsiedzkich – Japonii, Korei, czy Wietnamu – ale długo pozostawała nieznana dla Europejczyków, którzy zainteresowali się sinologią stosunkowo późno. Początki literatury – jak większość chińskich wynalazków z papierem na czele! – przedstawiały się dość utylitarnie. To zgromadzeni na dworze cesarskim literati – dworska elita i inteligencja - decydowała co trzeba, a czego nie trzeba pisać. Spisywano więc traktaty naukowe i filozoficzne (taoistyczne) w duchu konfucjanizmu, ale gardzono raczej „bezużyteczną” poezją. Pierwsze chińskie powieści (awanturnicze, obyczajowe i satyryczne) powstały właściwie jako przedłużenie ludowych legend i historycznych kronik przedstawianych w teatrze albo w chińskiej operze. Przerabiane i uzupełniane o nowe motywy – nie ma jak dobry „remake” ze sprawdzonym bohaterem! - edukowały one i promowały narrację zaaprobowaną przez cesarza. Dopiero na początku XX wieku – wraz z rewolucją i początkiem Ruchu Nowej Kultury – Chiny zaczynają się otwierać na europejskie trendy. Odchodzi się wówczas od języka klasycznego, a literatura staje się bardziej powszechna, przechodząc po kolei przez wszystkie literackie „mody” od socrealizmu po postmodernizm i realizm magiczny. Efekt? Komercjalizacja chińskiej literatury, ale także... zainteresowanie nią na świecie. W 2000 r. – na otwarcie nowego Millenium – Literacka Nagroda Nobla powędrowała do chińskiego dramaturga i pisarza Gao Xingjiana („Góra duszy”), a w 2012 r. zgarnął ją z kolei Mo Yan („Klan czerwonego sorga”, „Kraina wódki”, „Zmiany”). Literatura „Made in China”? W tym wypadku to komplement!
Klasyczna chińska, a także częściowo indyjska (buddyjska) kultura wywarły przemożny wpływ na literaturę Japonii. Warto pamiętać, że przed sprowadzeniem z Chin kanji, język japoński nie miał własnego systemu zapisu, a jego późniejsze formy są – w dużej mierze – ewolucją chińskich znaków zaadoptowanych do japońskiej fonetyki. Także charakterystyczne dla klasycznej literatury japońskiej style – od sztuk teatralnych, po kroniki historyczne i poezję – były zapożyczone z Chin, których wpływ na kulturę „kraju kwitnącej wiśni” utrzymał się aż do końca okresu Edo (przełom XVIII i XIX wieków). Tworzący w tym okresie „japoński Szekspir” (Monzaemon Chikamatsu), „japoński Mark Twain” (Ikku Jippensha), czy autor najdłuższej powieści świata Bakina Kyokutei (powieść „Nansō Satomi i biografie ośmiu psów”) wciąż pozostawali pod kulturalnym wpływem Chin! Czy oznacza to, że nie znajdziemy żadnej literackiej innowacji cechującej Japonię? Nic bardziej mylnego! Koniec izolacji geograficznej (otwarcie portów), industrializacja kraju i związane z nią głębokie przemiany społeczne z okresu Meiji, zmienią oblicze Japonii nie do poznania. Naturalizm i biografizm, z którymi kojarzymy dziś japońskich pisarzy, zrodzą takie odmiany literackie jak fikcyjna „powieść o sobie” (np. „Jestem kotem” Sōseki Natsume), czy uwielbiane w Japonii opowiadania (np. spod pióra Ryūnosuke’go Akutagawy). Spośród XX-wiecznych i współczesnych japońskich pisarzy koniecznie musicie poznać przynajmniej kilku. Kōbō Abe jest autorem awangardowej powieści „Kobieta z wydm”, która miała zerwać z „naleciałościami zachodu” i wrócić do typowo japońskiej estetyki. Haruki Murakami („Norwegian wood”, „Kronika ptaka nakręcacza”) to słynny skandalista i prowokator, który balansuje na granicy surrealizmu i nie gardzi pop-kulturą. Zaś pisarka Banana Yoshimoto („Kuchnia”), stawiając w powieści na dialog i ignorując opisy, przenosi czytelnika do krainy mangi.
Pamiętając, że nasze literackie podróże odbywamy online, warto na ich koniec wspomnieć o dość nietypowym – a zrodzonym właśnie w Japonii – fenomenie literackim, którym są powieści komórkowe. Tak, tak – nie przesłyszeliście się! Ten „gatunek” powstał na początku XXI wieku i dotyczy powieści pisanych z myślą o użytkownikach współczesnych telefonów. Romanse, kryminały czy horrory napisane „na komórkę” ukazują się zarówno w wersji elektronicznej, jak i papierowej i są jednym z lepiej sprzedających się we współczesnej Japonii gatunków fikcji! Czyżby – cytując Norwida – ideał (literatury) sięgnął bruku? A może to raczej komórka (i Internet) zostały docenione jako narzędzie literackiego rozwoju?!
Więcej kulturalnych inspiracji już w kolejnym odcinku!